Listopad, przedostatni miesiąc w roku, którego większość z nas nie cierpi. Wstajemy rano jest ciemno, przychodzimy z pracy do domu, także jest już ciemno, a w ciągu dnia szaro - buro, pochmurnie, jakoś tak smutno, nostalgicznie. Czujemy się przygnębieni, dopada nas chandra, a nawet depresja. W kontaktach z ludźmi słyszymy często narzekanie, brakuje im uśmiechu na twarzy, są jacyś zamyśleni i nieobecni. Na pewno to objaw braku słońca i krótkiego dnia.
Ja także nie odbiegam od statystki, gdyż stwierdzam, że nie lubię późnej jesieni. Ostatnio, idąc na spacer, zastanawiałam się, dlaczego w tym okresie dopada mnie listopadowa chandra.
Po pierwsze - brak słońca, pochmurne, mgliste, zimne i deszczowe dni. To wszystko sprawia, że mam wrażenie, że świat wygląda właśnie tak.
Po drugie - opadłe liście z drzew. To fakt, że utkane z nich dywany pięknie wyglądają, ale gałęzie bez liści są bardzo smutne.
Po trzecie - przekwitłe w ogrodzie kwiaty, brak kolorów ich zapachów, muzyki trzmieli i pasikoników. Bardzo brakuje mi kwitnących róż i hortensji.
Po czwarte - wszechobecne błoto, kałuże, kalosze i parasol, bez których trudno się obyć, idąc do lasu na spacer.
Po piąte - uschnięte kępy traw. Wyglądają jakby nie było już w nich życia.
Po szóste - dymiące kominy, często ludzie palą w piecach czym popadnie, niektórzy z biedy, a inni z nieświadomości, że zatruwają środowisko.
Jednak trzeba się pocieszyć, że wkrótce dni będą się wydłużać i częściej na niebie zobaczymy słońce.
Aby do zimy, ale niezbyt mroźnej i śnieżnej.